Rocznica Smoleńska

 
 
 

Dziś, w piątą rocznicę katastrofy smoleńskiej, o godz. 20 w sanktuarium Jezusa Miłosiernego w Gherghenzano ks. Jarosław odprawi Mszę św. w intencji wszystkich ofiar tej tragedii, a zwłaszcza swoich przyjaciół, którzy w niej zginęli.
Poniżej zamieszczamy tekst ks. Cieleckiego, który ukazał się wkrótce po katastrofie w „Dzienniku Polskim”.
Nie próbowałem niczego wyjaśniać

 

wawa

Fot. Na lotnisku

 
Byłem w środę po południu na lotnisku, gdzie przywieziono 30 trumien z ciałami ofiar katastrofy pod Smoleńskiem. Dwóch z nich – Władysław Stasiak i Sławomir Skrzypek było moimi przyjaciółmi.
Ogrom tragedii widzi się najwyraźniej patrząc na każdą rodzinę, która straciła bliską osobę. Ludzie płakali, mdleli, największy żal ściskał, gdy patrzyło się na łkające dzieci.
Opiekowałem się podczas uroczystości na lotnisku mamą Władysława Stasiaka. – Teraz nie mam już po co żyć. Tylko jego miałam – mówiła i kilka razy prosiła, by podprowadzić ją do trumny, której chciała dotknąć.
Żona Władka, Basia, zemdlała na lotnisku. Miała za sobą podróż do Moskwy i rozpoznawanie ciała męża. – Ludzie przeżywali tam gehennę, nie mogąc zidentyfikować swoich najbliższych. Ja miałam „szczęście” – odsłoniono mi fragment twarzy. Jakoś się uspokoiłam. Ale wiem, że tęsknota przyjdzie teraz…- mówiła.
Była mi wdzięczna, że nie próbowałem niczego wyjaśniać. Nie umiem, bo sam chciałbym zapytać Pana Boga, dlaczego tak się stało. Mogę się tylko modlić. Parę miesięcy temu modliłem się razem z Władkiem koło jego kancelarii przed obrazem Matki Bożej Wniebowziętej z Niegowici, który wiozłem do Medjugorje. Opowiadał o tym żonie. Teraz prosiłem, by Wniebowzięta była przy nim.

Obok trumny Władka Stasiaka ustawiono drugą – dyrektora Sławomira Skrzypka. Jego też znałem dobrze. Zostawił żonę i dwóch małych synków. Jeden z nich za miesiąc pójdzie do I Komunii Świętej. Żona Sławka, Dorota, mówiła, że chłopcy nie wierzą w śmierć taty. Zawsze, gdy miał wrócić z pracy „czatowali” pod drzwiami. Teraz też mają nadzieję, że przyjdzie. Mówią, że woleliby, żeby spalił się ich piękny dom, ale żeby tatuś wrócił. I wymogli na niej obietnicę, że nie będzie latać samolotami… Dorota wspominała: Pożegnałam Sławka w sobotę, jak zawsze. Bardzo chciał, żebym też poleciała do Katynia i liczył, że może zwolni się jakieś miejsce. W piątek wieczorem powiedział: „cudu nie ma”, bo miejsca nie było.
– Cud jest, bo nie poleciałaś – dopowiedział ktoś z boku.

Modliliśmy się przy jego trumnie, prosząc Matkę Bożą, by wprowadziła Sławka do nieba – przypomniałem sobie, jak niedawno pokazywał mi z dumą medale z Jej wizerunkami z różnych sanktuariów… Do trumien nie było wolno wkładać żadnych medalików, krzyżyków. To było dla rodzin bardzo bolesne. Na lotnisku dałem rodzinie różaniec, by mogli położyć go na trumnie.


Z lotniska, w kondukcie jechałem w ten środowy wieczór na Torwar. To się nie da opisać – taki widok oglądałem tylko uczestnicząc w pielgrzymkach z Ojcem Świętym. Ale tym razem ludzie mieli w rękach biało-czerwone chorągiewki i znicze. Ktoś słusznie powiedział: przyszliśmy głosować zniczami.
Na Torwarze – wielka szara sala, przygaszone światła, kilka krzeseł przy każdej trumnie. Ciało Władka Stasiaka przewieziono do Pałacu Prezydenckiego. Prowadziłem różaniec przy trumnie Sławka Skrzypka. Obok – rodzina senatora Putry.
Ośmioro dzieci, wnuki, żona – wszyscy zrozpaczeni, przytuleni do trumny. Mogłem ich tylko pobłogosławić, pomodlić się z nimi i powiedzieć, że to był wspaniały człowiek. Mąż i ojciec. I powinni być z niego dumni.

Z Torwaru – do Pałacu Prezydenckiego. Nie tak dawno, gdy Władek Stasiak zaprowadził mnie do prezydenckiej kaplicy, powiedziałem, że chciałbym w niej odprawić mszę świętą. Teraz mnie o to poproszono…Spełnił moją prośbę? Przewodniczyłem mszy św. za Prezydenta i jego Małżonkę. I w tej intencji, by miał godnego następcę. Na zakończenie zaintonowałem „Boże, coś Polskę…” Nigdy nie śpiewałem tej pieśni w kaplicy Prezydenta Polski, którego tu już nie ma.

wawa1

Fot. Msza św. W kaplicy prezydenckiej

 
Spotykałem znajomych, z którymi dawno się nie widziałem. Nie wiedzieli, co mówić. Byli zdruzgotani. Zdali sobie sprawę z tego, że żadne materialne dobra nie mają znaczenia. Prosili o modlitwę, o mszę świętą. Wiedzieli, że tym, którzy odchodzą, może pomóc tylko Eucharystia. A nam tutaj – wzajemna miłość. Kochajmy się dziś, a nie jutro…

Ks. Jarosław Cielecki
Fot. Archiwum prywatne

Leave a reply

Your email address will not be published.