23.05. Trzeba iść do ludzi i im błogosławić

 
 
 

Do hotelu w Novalba, w którym mieszkał ks. Jarek, przyszło wczoraj z prośbą o błogosławieństwo tak wiele osób, że zamiast przed południem, wyjechał stamtąd dopiero późnym popołudniem. – Nie wiem, dlaczego tak jest… Ludzie widocznie potrzebują, błogosławieństwa, rozmowy – zastanawia się ks. Jarosław.
W pełnym ludzi kościele, w górskiej miejscowości Serra San Bruno, o godz. 19 rozpoczęła się Msza św. Ks. Cielecki koncelebrował ją z miejscowym proboszczem, który nie orientował się wcale, kim jest św. o Charbel. Wiedzieli to natomiast wierni, bo gdy zapowiedział, – że ks. Jarosław będzie mówił „o świętym z Palestyny”, w kościele rozległo się głośne: no, no…
Czułem się bardzo niezręcznie rozpoczynając kazanie od poprawiania proboszcza – mówi ks. Jarek. – Przypomniałem postać świętego, ale musiałem bardzo mocno pilnować czasu wyznaczonego przez proboszcza, gdyż powiedział, że nie mogę mówić kazania dłużej niż 7 minut, bo ludzie wyjdą, gdy będzie za długo. Przekonywałem, że nikt nie wyjdzie, ale dostosowałem się do jego prośby i zdążyłem powiedzieć dużo o św. Charbelu w ciągu tych kilku minut. Ks. proboszcz przyspieszał ze Mszą św., gdyż wiedział, że po niej będę jeszcze błogosławił ludzi. Argument był ten sam: musimy się spieszyć, bo inaczej wyjdą. Nawet przy ołtarzu zapewniałem go, że wytrzymają…Zobaczył,, że miałem rację, bo kiedy rozpocząłem modlitwę o wstawiennictwo o. Charbela, nikt nie wyszedł i każdy prosił o błogosławieństwo.

 

IMG-20150524-WA0004
Jakoś nikomu nie spieszyło się do domu nawet po zakończeniu modlitwy. Do księdza podchodziły małżeństwa z dziećmi na ręku, chcąc razem otrzymać błogosławieństwo, i inni ludzie z różnymi problemami. – Zrobiło się tak ciepło – opowiada ks. Jarek – Zacząłem ich wysłuchiwać, przygarniać, rozmawiać, aż w końcu proboszcz podszedł prosząc, żeby wyjść, bo kościelny chce zamknąć kościół. Widziałem jego zdziwienie – było całkiem odwrotnie, niż przewidywał. Kiedy zamknięto świątynię, ludzi to nie zraziło – ustawili się na zewnątrz w kolejce do księdza.
I tak stałem przy tym kościele, wysłuchiwałem o ich życiu, problemach – mówi ks. Jarek. – Jakaś kobieta powiedziała, że mąż ją pobił, że jest posiniaczona. – Żle zrobił, ale Jezus Cię kocha – pocieszałem ją i przytulałem, bo jak można inaczej? Albo 22-letnia dziewczyna opowiada, że od poprzedniego razu, kiedy byłem tam w listopadzie, zaczęła się modlić do św. Ojca Charbela. I mówi: Niech ksiądz nie dotyka mojej głowy, bo mam perukę. Jestem po dziesięciu chemiach. Jest lepiej, bo wciąż się modlę i mam nadzieję, że będę żyć. Tak bardzo czekałam na to spotkanie, żeby mnie ksiądz pobłogosławił…Cóż tu więcej dodać.
Z Serra San Bruno ks. Jarek zabierze do Polski popiersie św. o. Charbela, które otrzymał tam podczas poprzedniego pobytu, a które stało przy ołtarzu także podczas wczorajszej Mszy św.
Coraz bardziej się zastanawiam nad podjęciem jeszcze nowej misji – mówi ks. Jarek. – Jak mi zamkną kościoły, to pójdę ulicami, wejdę do baru, na stację benzynową, pójdę na stację kolejową, pójdę wszędzie, by tylko ludziom błogosławić i mówić, że Jezus ich kocha. A do przejścia mam bardzo wiele miejsc. Więc w niedzielę Zesłania Ducha Świętego mogę śmiało powiedzieć, że wszędzie tam gdzie są ludzie, trzeba do nich iść, by mówić im o Bogu, który jest Miłością i błogosławić im. A jeśli ktoś z tego będzie się śmiał, drwił, czy próbował deprecjonować, mówić, że robię to dla publiki, to niech tak sobie mówi. Też mu błogosławię.
Dziś, w niedzielę ks. Jarosław odprawi Msze św. w trzech miejscowościach.
(oprac. Barbara Rotter-Stankiewicz)

 


Wzmianka o „pójściu do baru” przypomniała mi sytuację sprzed kilku lat, kiedy ks. Jarek prowadził na południu Polski pielgrzymkę Włochów, którzy biegli z płomieniem odpalonym przy grobie Jana Pawła II i obrazem Matki Bożej z Niegowici. Zatrzymaliśmy się na krótko na stacji benzynowej koło Dobczyc. Nagle ksiądz gdzieś przepadł. Nie było go nigdzie, w żadnym zakamarku. Szukając go zaglądnęłam do baru na pięterku, ale szczerze mówiąc wystraszyłam się rozprawiającego nad kuflami hałaśliwego towarzystwa i natychmiast wycofałam. Wróciłam do autokaru. Księdza nie było dalej…Nagle zrobiło się głośno - drzwi baru się otworzyły, stanął w nich uśmiechnięty ksiądz Jarek. Schodził po schodkach, a za nim podążał tłumek piwoszy. Szli jak zaczarowani, zasłuchani w to, co mówił. A on im opowiadał o Matce Bożej i zapraszał na Mszę św. do Niegowici.
(BRS)

Leave a reply

Your email address will not be published.