By koronawirus nie dał nam alibi (21.03.2020)

 
 
 

Wskutek epidemii niektórzy ludzie zaczynają rozumieć, że przyszedł czas, by być odważnym w wyznaniu i głoszeniu swej wiary. Wielu bowiem uświadamia sobie, że być może jest to czas ostatni wezwania przez Boga. Dlatego rzucają wszystko na jedną szalę. Niektórzy postanowili, że będą bronić tego co święte, by podczas koronawirusowego zamieszania nie stracić własnej tożsamości religijnej i nie zaprzedać tego wszystkiego, za co życie oddali nasi ojcowie i praojcowie.
W Italii do tej pory straciło życie ponad 30 księży. Kapłanów zacznie jeszcze bardziej brakować. Trzeba będzie czekać na nowe powołania. Żeby tylko tak się nie stało, iż koronawirus zniknie, a wciąż będziemy w tym samym miejscu liturgii, co w okresie epidemii. Trzeba więc wielkiej modlitwy za kapłanów, a zwłaszcza za tych, którzy są prześladowani, choć jeszcze nie torturowani. I oby do tego nie doszło.

Możemy więc wyjść na płaskie dachy i wołać do Boga w odpowiedniej odległości. I śpiewać, jak siostry z jednego zgromadzenia – na rzymskim dachu. Bóg na pewno nas słyszy bez wychodzenia na górę i widzi, pomimo że wciąż jesteśmy w swoich domach. On wie na pewno, kogo ten wirus nie wzrusza, a kogo napawa jeszcze większą złością. Kto jeszcze z większą mocą chciałaby zaatakować, uderzyć drugiego i mieć usprawiedliwienie tej złości; że przecież nie atakuje od siebie, tylko to wina wirusa. Oby tak się nie stało, że koronawirus będzie winnym wszystkiego. Naszych nowych złości, niechęci, ukrywania się za plecami innych, naszej diabelskiej przewrotności czasem ubranej w sutannę. Obyśmy pojęli, że ten koronawirus może nas zniszczyć wszystkich, jeśli nie zmienimy naszego serca – jednych zabije i wrzuci do trumien, a innych pozostawi jak chodzące zombi, które będzie dalej atakować, aby zabić i zniszczyć. Uratują się nieliczni – jak ci z Ewangelii, o których by nikt nie myślał. Jak Maria Magdalena, która miała zostać ukamienowana, jak niepozorny Zacheusz, który wyszedł na sykomorę, a może jak Mateusz, któremu już nikt nie wierzył, a wszyscy pogardzali. A jemu wystarczyło spojrzenie Chrystusa. Im wszystkim wystarczyło to spojrzenie pełne miłości. Zostawili wszystko dla Niego, wpatrzeni w Niego i na innych spoglądali przez Jego oczy. I innych przyjmowali już Jego sercem. Oni wiedzieli, że to nie koniec – dla nich wtedy wszystko zaczęło się na nowo.
Wierzę, że dziś wielu pójdzie na całość – nie będą się lękać i bać niczego, bo wszystko będzie już nowe. I tylko wtedy ktoś będzie mógł powiedzieć: przeżyłem , bo zobaczyłem kolejny raz – a może pierwszy – ale dostrzegłem, że w tym trudnym czasie Jezus dostrzegł mnie. Chociaż wydawało mi się, że już się nic nie zmieni.
Ks. Jarek

Leave a reply

Your email address will not be published.