IŁÓW, SKIERNIEWICE. Dla takich chwil mogę jechać tysiące kilometrów

 
 
 

W środę i czwartek ks. Jarosław przewodniczył Mszom św., a po nich adoracji i modlitwom o uwolnienie i uzdrowienie w dwóch parafiach. W spotkaniach, jak zawsze uczestniczyło bardzo wiele osób.

 

 

W Iłowie, a parafii pw. Podwyższenia Krzyża Świętego. Mszę św. celebrował z ks. Jarkiem ks. proboszcz oraz inni kapłani, w tym dwóch ks. prałatów emerytów. - Cieszę się, że właśnie w parafii Podwyższenia Krzyża Świętego możemy stanąć pod krzyżem razem z Matką Najświętszą i świętymi: Janem Pawłem II i o. Charbelem - powiedział na początku Mszy św.
Po zakończeniu Eucharystii przeszedł przez kościół i błogosławił każdego, czyniąc znak krzyża na czole olejem przywiezionym z Annaya. Ludzie, podobnie jak wszędzie indziej, przeżywali to w głębokiej modlitwie.
Jak zwykle wielu ludzi prosiło o modlitwę - niektórzy przynieśli swoje prośby zapisane na kartkach błagając ze łzami w oczach: „Gdyby ksiądz jechał do Libanu raz jeszcze, niech ksiądz je zabierze do św. Charbela”.
- Było wielu chorych, którzy są w czasie terapii nowotworowej. Nic tak bardzo nie dotyka mego serca jak to, kiedy kładąc rękę na czole kobiety czuję, że zsuwa się jej peruka, bo włosów już nie ma, bo to już może któryś z kolei etap chemioterapii. Nieraz przytulam tych ludzi mocno i proszę: Panie Jezu, przytul ich do siebie. Płaczą oparci o moje ramię, a ja błagam jeszcze usilniej: Panie Jezu, otrzyj ich łzy i wszczep w ich serca nadzieję - wyznaje ks. Jarosław. - A kiedy dostrzegam, że po takim spotkaniu na ich twarz przychodzi pokój, a w oczach widzę wyraźne: „dziękuję ci, ojcze”, i ktoś mnie ściska mocno za rękę, to dla takich chwil jestem gotowy jechać nie jeden tysiąc kilometrów. Bo wiem, że Jezus chciał tego spotkania. W Iłowie do zakrystii przyszedł młody chłopak i mówi mi: Dowiedziałem się przypadkowo o tej modlitwie, mam problem, jestem alkoholikiem, ale postanowiłem tu przyjechać i nie żałuje - przyjechałem z południa Polski, pokonałem ponad 400 kilometrów i znowu muszę wracać autobusem i pociągiem, ale wierzę, że zmienię moje życie. Też go przytuliłem i pobłogosławiłem na tę drogę. Dla tego człowieka także pojadę tysiące kilometrów, bo on wraca z nadzieją.

 


Z nadzieją wracał też do domu włoski lekarz, który przyszedł do ks. Cieleckiego w Niedzielę Miłosierdzia, po Mszy św. w Gherghenzano koło Bolonii. - Zdejmowałem ornat po ponad trzech godzinach celebry. Trzeba było się szybko spakować, by jechać w stronę Polski. Śpieszyłem się - opowiada ks. Jarek. - I właśnie wtedy, gdy tak się spieszyłem, podszedł do mnie elegancki mężczyzna w średnim wieku i mówi: A mnie jeszcze ksiądz nie wyspowiadał… Więc mu powiedziałem - Przecież tyle dni t przecież spowiadaliśmy, a ja się spieszę. Proszę iść do proboszcza. A on mi na to - Ech, to nie pójdę, poczekam jeszcze, jak będzie ksiądz następnym razem. Odszedłem, ale za moment coś mi mówi: Wracaj, bo kto wie, czy będziesz drugim razem i czy się spotkacie. Więc zgodziłem się. Poszliśmy do kaplicy za ołtarz. - O, jak dobrze, bo byłem pewien, ze pójdę do piekła - usłyszałem. - Ostatni raz spowiadałem się 20 lat temu. Zatraciłem swoją wiarę, bo codziennie ocieram się o śmierć. Jestem kardiochirurgiem, w jednej z najlepszych klinik - w Bolonii. Tyle widziałem odejść, pomimo że operację wykonałem dobrze. Przestałem się modlić, ale dzisiaj, gdy ksiądz mówił, że Jezus mnie kocha, nawet gdy odrzuciłem Boga i modlitwę, coś we mnie drgnęło. Dlatego poprosiłem o spowiedź. Jest dla mnie nadzieja? - Pewnie, że jest - odpowiedziałem i mocno go przytuliłem mówiąc: Profesorze, On ciebie kocha… Rozpłakał się jak dziecko. A potem przez łzy pytał mnie, jak ma się teraz modlić. Powiedziałem mu: widzisz, jak będziesz operować proś: Panie Boże, prowadź moje dłonie… A kiedy skończysz i pójdziesz do ludzi czekających na korytarzu, by ich tam spotkać w tym lęku i bólu, niejednego może z różańcem w ręce, najpierw podejdź i przytul ich do siebie. I powiedz im, że po ludzku zrobiłeś wszystko, a teraz prośmy Boga, by On to dokończył… I będzie dobrze. I mówię mu: panie profesorze, wie pan, ile się pan będzie modlił? Pana życie stanie się modlitwą, a pana serce będzie się robiło takie dobre... Był bardzo wdzięczny. Mówił mi; gdyby w Polsce był ktoś potrzebujący, niech ksiądz dzwoni i pisze na emalia. Ja mu pomogę…- wspomina ks.Cielecki. - Och, jak ja lubię się wracać, by zobaczyć, jak ktoś zaczyna od nowa.

W Skierniewicach ks. Jarek odprawiał Mszę św., w czwartek, w parafii św. Józefa, w dzielnicy zwanej Rawka. Podczas homilii mówił o tym, że musimy wołać do Jezusa z całą pokorą i miłością: Ulituj się nad nami, bo sami sobie nie poradzimy. Przeszedł z Panem Jezusem. Na zakończenie Mszy św. wraz z proboszczem i wikariuszem udzielili błogosławieństwa relikwiami świętych, m.in. znajdującymi się w kościele relikwiami bł. ks. Jerzego Popiełuszki. Na koniec wszyscy odśpiewali Barkę.

 


- Utkwi mi głęboko w sercu małżeństwo, które przyszło do zakrystii. Poprosili o modlitwę i błogosławieństwo, gdyż nie mogą mieć dzieci. Są w trakcie leczenia. Dałem w ręce kobiety relikwiarz z relikwiami św. Jana Pawła i zacząłem się modlić - mówi ks. Jarek. - Okazało się, że ona jest katoliczką, a mąż muzułmaninem z Egiptu. Delikatnie więc zapytałem, czy jego też mam pobłogosławić, czy tego chce. -Tak, myśmy po to przyszli - usłyszałem, więc i jemu udzieliłem błogosławieństwa. Byli szczęśliwi. A ja ruszyłem dalej w drogę…

 

oprac. Barbara Rotter-Stankiewicz

Leave a reply

Your email address will not be published.