Już im się nie chce umierać

 
 
 

Ks. Jarosław wrócił wczoraj do Rzymu – na rekonwalescencję po operacji nie ma czasu. Pomimo że dalej zażywa antybiotyki, a opuchlizna na twarzy wciąż się utrzymuje, pierwsze kroki skierował do Bazyliki św. Piotra, aby podziękować Janowi Pawłowi II za szczęśliwy przebieg operacji. W południe spotkał się z dużo wcześniej umówionymi osobami – rodziną, której historię, przedstawimy. To osoby na wózkach inwalidzkich. Jest ich czworo rodzeństwa – dwie siostry i dwóch braci w wieku 30 – 45 lat. Wszyscy mają nieuleczalną chorobę – zanik mięśni. To choroba genetyczna, na którą zmarł już ich ojciec. Najbardziej chora jest Elena, która ma 40 lat. Jej płuca są prawie całkiem niewydolne, w zasadzie się dusi, gdyż zanik mięśni powoduje również i takie następstwa.

Jak mógłbym z nimi dzisiaj nie być?  Spotkaliśmy się razem w cierpieniu: ich wielkim, a moim – w odniesieniu do nich – maleńkim –  mówi ks. Jarosław.  Przybyła również ich matka, która jest dla nich największa ostoją.

Ks. Jarosław przeżywał mocno to spotkanie. – Kiedy prowadziłem ich do Bazyliki św. Piotra – jechali na swoich wózkach. Zatrzymaliśmy się przed Świętymi Drzwiami, była wspólna modlitwa, wspólne „Ojcze Nasz” i prośba do Boga o przebaczenie. O przebaczenie również tym, którzy im nie pomogli, a mogli pomóc. Po tej modlitwie pojedynczo przejeżdżali przez Święte Drzwi bazyliki,  podążając do grobu św. Jana Pawła, aby tam wspólnie się pomodlić. Uświadomiłem sobie, że już drugi raz w tym samym dniu jestem w tym miejscu… Kiedy tak ustawiłem ich i ich mamę przed grobem Jana Pawła II, wypowiedziałem na głos prostą modlitwę: Święty Janie Pawle II – przyprowadziłem ci ich na audiencję, aby jeszcze mogli trochę pożyć w cierpieniu i abyś im dopomógł w dźwiganiu tego krzyża. Połóż na nich ręce i przytul ich do serca…  Byli ogromnie wzruszeni, gdy kładłem na nich ręce, a i ja miałem gęsią skórkę. To była taka niezwykła audiencja…

Z Bazyliki św. Piotra ks. Jarek zaprowadził swoich gości  na Watykan, pokazał tamtejsze piękne ogrody. I jeszcze modlitwa przy kaplicy Matki Boskiej z Lourdes i błogosławieństwo.  – A później , przez ogrody doszliśmy do miejsca, gdzie zawsze startuje i ląduje helikopter papieski. Ustawiłem ich w trójkącie na tym miejscu i stanąłem w środku rozkładając ręce: I poczujcie się, że jesteście w helikopterze z papieżem. Ja jestem śmigłem, a wy silnikiem helikoptera duchowego. Lecimy ze św. Janem Pawłem II, który stąd odlatywał i wracał wiele razy. I mówił często: w górę serca, nie lękajcie się… Ach, jacy byli szczęśliwi na tym małym lotnisku…- opowiada ks. Jarek.

 

Jeden z braci miał założoną bluzę z napisem: „Już mi się nie chce umierać”… Nie bez powodu, bo historia rodzeństwa jest przejmująca.  Mieszkają na wyspie Lipari koło Sycylii – gdy wszyscy zachorowali,  bracia Marco i Sandro spojrzeli na siebie i stwierdzili: albo tu umrzemy, albo spróbujemy zrobić coś dla innych. I tak  trzy lata temu wyruszyli do Rzymu. Pomogła im dziewczyna Sandro – Sara, rzymianka i ktoś ze znajomych. Kupili 5 metrów łańcucha, przyjechali przed Parlament Włoski, przykuli się do ogrodzenia i zaczęli wołać: Pomóżcie nam!!! Ale nie tylko nam, ale innym cierpiącym na tę samą chorobę, dla których pomoc socjalna jest niewielka. Otrzymują oni małą rentę i osobę do pomocy na 2-3 godziny dziennie. Tak się nie da żyć. Potrzebujemy pomocy non-stop. Sami nic nie możemy zrobić.

Rozłożyli też namiot przed Parlamentem. Próbowano ich rozkuć, znaleźli się jednak obrońcy, m.in. jedna z parlamentarzystek. Uzyskali zgodę, by tam pozostać. Przez 2 lata mieszkali w namiocie. Dziś upamiętnia to umieszczona tam kamienna tablica. –  Dowiedział się o nich również papież Franciszek. Jeden z nich spotkał się z Ojcem Świętym. Papież wysłał do nich dwukrotnie abp. Krajewskiego – jałmużnika, który przyniósł im różańce i pomoc. Modlił się też z nimi. Po dwóch latach osiągnęli pewne zwycięstwo – dlatego złożyli namiot. Rząd przyznał pieniądze na większą pomoc dla chorych takich jak oni – przede wszystkim w ich regionie. – Byliśmy umęczeni nie tylko chorobą, ale i tym, że wielu ludzi przechodziło koło nas obojętnie – wspominają.

 

Wczoraj byli bardzo szczęśliwi – mimo że czuję się jeszcze słabo, nie powiedziałem: nie pójdę z wami do ogrodów, bo jest upał. Ale pomyślałem – przecież muszę im tam wszystko pokazać… Po powrocie z ogrodów poszliśmy na pizzę, a później zrobiłem im niespodziankę – zabrałem ich do kaplicy zgromadzenia ss. św. Pawła , zaraz przy kolumnadzie Placu św. Piotra. Odprawiłem dla nich i za nich Mszę św. Jeden z nich mi powiedział, że nikt jeszcze nie odprawiał za nich Mszy św. mówi ks. Jarosław. Przed Mszą św. wszyscy przystąpili do Sakramentu Pokuty.  W czasie kazania ks. Jarek zwrócił się do nich, mówiąc m.in. – Wy nie możecie chodzić. Ale jesteście już bardzo daleko przed nami idąc na spotkanie z Chrystusem. Wiedzcie, że wtedy, w tym namiocie On był i jest wciąż obok was. Dlatego chciał tego spotkania, abyście mieli świadomość, że nie jesteście sami. Że nic z tego, co uczyniliście dla innych nie poszło na marne. Polecam was św. Janowi Pawłowi II i św. Charbelowi, którego historię wam opowiedziałem. Wszyscy modlili się też za zmarłego ojca rodziny.

Po Mszy św.,na Placu św. Piotra każde z rodzeństwa powiedziało krótkie słowo do młodych. Ci młodzi ludzie chcą też na Światowe Dni Młodzieży napisać swoje listy – i w każdym dniu, gdy czuwaniu modlitewnemu przy grobie św. Jana Pawła II będzie przewodniczył ks. Jarek, te listy będą odczytywane. Będzie w nich apel do młodych, by chcieli być odważni. W wyborach i w nieustannej walce o dobro dla innych. By nieśli to dobro, póki starczy im życia.

Było też odśpiewane na Placu św. Piotra  „Sto lat”  dla Marco, który kończy dziś 34 lata. I jeszcze jedno błogosławieństwo. – Na dzisiaj zaprosiłem ich na  wspólną kolację – to będzie kolacja urodzinowa dla Marco. Myślę, że będzie to jedna z piękniejszych uroczystych kolacji, jaki przytrafiły mi się w życiu… Po tym spotkaniu z nimi zdałem sobie kolejny raz sprawę, że mam za co Bogu wciąż dziękować. Po prostu za  życie – mówi ks. Jarosław.

Obiecał im jeszcze jeden prezent, z którego bardzo się ucieszyli. – 26 sierpnia, w dzień Matki Bożej Częstochowskiej, kupiony i poświęcony przeze mnie na Jasnej Górze Jej wizerunek, zawiozę do ich domu na wyspę Lipari, by wciąż przypominali sobie, że siły w cierpieniu Janowi Pawłowi II dodawała Ona i aby taką siłę mieli. Naprawdę chciałbym, byście wszyscy zobaczyli, jak bardzo cieszyli się z tej obietnicy. Dla mnie to kolejne tysiące kilometrów, ale cóż to jest, jeśli człowiek wie, że jedzie do kogoś, kto już nie chce umierać…Więc proszę was, nie umierajcie, żyjcie dla Chrystusa. Żyjcie dla Niego i naszej Matki. Jeśli już nie macie dla kogo.

 

Przeżyliśmy też jeszcze jeden bardzo miły moment w ciągu wczorajszego dnia. Lucio z Monaco, który zaprosił rodzinę z południa Włoch do Rzymu i pomaga im, jest jednym z organizatorów wyścigów motocyklowych, reprezentuje Hondę; sam kiedyś był zawodnikiem i opowiadał, co się czuje, jadąc z szybkością 300 km na godzinę. Uważa, że to jest niesamowite przeżycie.  Ale powiedział mi, że wczoraj miał te same dreszcze. Wywołało je to, co zobaczył i w czym wziął udział – opowiada ks. Jarosław. – W pewnym momencie mówi: „znam się z kimś z bliskiej rodziny papieża Franciszka”. Zatelefonował przy mnie do tego znajomego i powiedział, że jesteśmy tak blisko Placu św. Piotra. Z drugiej strony usłyszałem: Dobrze Lucio, zaraz dzwonię do wujka na komórkę…. Po chwili znajomy Lucio oddzwonił i powiedział, że wujek ma wyłączoną komórkę, ale może jeszcze dzisiaj mu o wszystkim opowie.

 

Dziś o godz. 17 ks. Jarek będzie koncelebrował Mszę św. u oo. maronitów, obejmując wszystkich w modlitwie i modląc się szczególnie o to, by udały się II Dni św. Charbela w Wilnie. – Żebym tylko zdążył szwy usunąć…Bo jeszcze od piątku będę głosił kilkudniowe rekolekcje w mieście Pesaro – mówi ksiądz z uśmiechem.

 

(oprac. BAR)

22.06.2016

[peg-gallery album=”http://picasaweb.google.com/data/feed/api/user/103913296185050351121/albumid/6298899459794050097?alt=rss&kind=photo” ]

Leave a reply

Your email address will not be published.