Ks. Jarek u swych włoskich rodziców (15.11.2018)

 
 
 

Niestety wczoraj nie udało się wyemitować zapowiedzianego materiału filmowego z Arzano ze względów technicznych – prezentujemy go dzisiaj, po rozwiązaniu problemów technicznych – i przedstawiamy historię państwa Ferone – przybranej rodziny ks. Jarka, którą poznał 21 lat temu.
Ks. Jarek uśmiecha się mówiąc, że gdy znalazł się wówczas w tym miasteczku, położonym blisko neapolitańskiego lotniska, miał wrażenie, iż jest gdzieś na końcu świata, gdzie ludzie nie tylko nie mówią po włosku, ale nawet po neapolitańsku, tylko w jakimś lokalnym narzeczu. Drogi nie były najlepszej jakości, widać było dużą biedę.
Rodzina Ferone – można powiedzieć – „zaadoptowała” go. Kiedy u nich zamieszkał, Maria i Francesco poczuli się jego neapolitańskimi rodzicami. – Dbali o mnie jak o własnego syna. Kiedy zacząłem się do nich zwracać „mama” i „tata”, byli bardzo szczęśliwi. Musiałem o tych neapolitańskich rodzicach opowiedzieć moim rodzicom w Polsce. Kilkanaście lat temu do domu Marii i Francesco przywiozłem Barbarę i Włodzimierza. Były to niezapomniane chwile spędzone razem. Siedzieliśmy w tej samej co teraz kuchni, nawet meble pozostały te same, bo moja włoska rodzina nie jest zamożna – opowiada ks. Jarek. – Niesamowite było, gdy moi rodzice mówili, a ja tłumaczyłem. Pamiętam słowa mojej mamy: Jak bym ja umarła wcześniej, to ty się nim opiekuj….
Minęło wiele lat. We wtorkowy wieczór ks. Jarek pojechał do Arzano, bo bardzo zależało mu, aby przygotować wspólnie uroczystą kolację przy tym samym stole co kiedyś. – Miałem wrażenie – mówi ks. Jarek – że moi rodzice też tam byli. Mój neapolitański tata Fracesco od kilku miesięcy niesie ciężar choroby nowotworowej, która stale się pogłębia. Jest po amputacji nogi, jeździ na wózku inwalidzkim. Kiedy mi powiedziano, że traci pamięć i niektórych ludzi sobie nie przypomina, zastanawiałem się, czy mnie pozna. Gdy zapytałem – kto jestem? usłyszałem natychmiast: padre Gennaro, bo tak się do mnie zwracali, jak do patrona Neapolu. Bardzo się ucieszył.

Była więc wspólna kolacja – owoce morza, które przygotowała ich córka, a moja przybrana siostra – Rosaria. Po kolacji nastąpił moment szczególny, który bardzo mnie wzruszył – mówi ks. Jarek.
Mama neapolitańska – Maria z wielkim namaszczeniem przyniosła stułę, którą ks. Jarek pozostawił u nich w domu. Jest tam przez te wszystkie lata, a oni wciąż powtarzają: To cząstka ciebie tutaj… Tę stułę traktują jak jakąś relikwię. Dokładnie 21 lat temu, kiedy wierni żegnali ks. Jarka w Arzano, przygotowali mu ogromną niespodziankę. Podczas Mszy św. po Komunii św. należący do stowarzyszenia Madonna del Arco wnieśli do świątyni figurę Matki Bożej – szli na klęczkach przez cały kościół. Tak podeszli tak do ks. Jarka, któremu nie pozwolili wstać.
– To było podziękowanie i wyraz wdzięczności. Wypowiedzieli słowa: przyjmij tę stułę od Matki Najświętszej za miłość, którą nam okazałeś i dobroć. Za twój czas i twoje serce….Potem wszyscy wstali i bili brawo. Wielu płakało ze wzruszenia, gdy zakładano mi na szyję tę stułę. A najbardziej – moi rodzice neapolitańscy…Nie ukrywam, że mnie też płynęły łzy – mówi ze wzruszeniem ks. Jarosław.
– Przedwczoraj po kolacji związałem ręce moich rodziców neapolitańskich i pobłogosławiłem ich, bo w tym roku obchodzili 50 lat małżeństwa. Objąłem ich z wielką miłością… Zawsze powtarzają: gdybyś nie miał gdzie iść, tu masz swoje miejsce, tu masz swój dom i tu masz nas. Kiedy mama Maria nakładała na mnie tę stułę, wzruszenie przeszywało moje serce. To tak jak bym czuł, że i moi prawdziwi rodzice tam byli i razem z włoskimi nakładali mi tę stułę. Udzieliłem im jeszcze błogosławieństwa w tym roku 25-lecia mojego kapłaństwa – dodaje ks. Jarek.
Kiedy odjeżdżał samochodem sprzed domu swojej włoskiej rodziny, był tak zamyślony, że… pomylił drogę.
– Dojechałem do sąsiedniej miejscowości Casavatore. W pewnym momencie zatrzymałem się, bo przyszły wspomnienia i popłynęły łzy, ale już w samotności. Nagle zobaczyłem, że stanąłem w miejscu, którego wspomnienie napełniło mnie wesołością. Ponad 20 lat temu jechałem tą samą drogą do chorego. Starym, czerwonym „maluchem”. Byłem w sutannie, w stule – zawsze tam tak chodziłem. A przed sobą miałem borsę z Najświętszym Sakramentem. I doszło tam wtedy… do zderzenia czołowego. Nikomu się nic nie stało, tylko w drugim samochodzie odpadł zderzak. Kiedy wyszedłem z auta, kierowca na mój widok rzucił się na kolana trzymając go w rękach. Przepraszał, mówił, że sobie ten zderzak sam zreperuje i prosił o błogosławieństwo. Była to niesamowita scena, którą obserwowało sporo gapiów. Gdy udzieliłem mu błogosławieństwa – wszyscy się przeżegnali, a potem każdy pojechał w swoją stronę – wspomina ze śmiechem ks. Jarek.
Dzisiaj o godz. 18 ks. Jarosław przewodniczył będzie Mszy św. w kościele św. Marka w Gragnano, gdzie znajduje się figura św. o. Charbela. Wszyscy modlić się będą szczególnie za zmarłych – ksiądz wspomni wszystkich, których imiona mu nadesłano.
(oprac. BRS)

Leave a reply

Your email address will not be published.