Mama księdza Jerzego (12.02.2020)

 
 
 


W tym roku pani Marianna Popiełuszko, matka bł. ks. Jerzego, skończyłaby 100 lat; za kilka dni, 17 lutego obchodziłaby imieniny.
Spotkałam ją tylko raz w życiu, w 15 sierpnia 2011 roku na Mazurach, gdzie przyjechała na prośbę ks. Jarosława. Takich spotkań się nie zapomina…
To wspomnienie napisałam w roku 2013, po śmierci pani Marianny.

Charakterystyczna, krucha postać. Sędziwy wiek nie odebrał jej energii. I tej duchowej i fizycznej. Na głowie kolorowa chusta, w ręku laseczka. Zgarbiona sylwetka, twarz poorana bruzdami czasu i codziennych utarczek z losem, naznaczona tragedią, jaką dla każdej matki jest śmierć syna, jednak mimo wszystko pogodna. I dobra.
Panią Mariannę Popiełuszko spotkałam tylko raz, spędziłam w jej pobliżu kilka godzin, rozmawiałam także z jej synem, córką, wnukiem. Takich ludzi nie zapomina się do końca życia. Było to 15 sierpnia 2011 roku, na Mazurach, w małym porcie Wygryny w pobliżu Rucianego Nidy. 91-letnia wówczas mama błogosławionego księdza przyjechała tam, by uczestniczyć w Mszy św. odprawianej przy kopii obrazu Matki Bożej Wniebowziętej z Niegowici. Ks. Jarek z tym wizerunkiem oraz z relikwiami bł. Jana Pawła II odwiedził rodzinną wieś ks. Jerzego Popiełuszki – Okopy koło Suchowoli na Podlasie, poznał tam matkę księdza Jerzego i całą jego rodzinę, gościł w ich domu. Zaprosił wówczas panią Mariannę i jej bliskich na sierpniowe święto Matki Bożej na Mazury, a oni zaproszenie przyjęli. On z kolei przyjął od mamy Błogosławionego bezcenny prezent – relikwię: jego ulubiony biały, wełniany sweter.
W Wygrynach przygotowania do polowej mszy św. nad Jeziorem Nidzkim trwały od samego rana. Obraz Matki Bożej Wniebowziętej umieszczono na żaglu zamocowanym na brzegu, obok ustawiono krzyż z wioseł związanych linami. Msza św. miała być odprawiona m.in. w intencji żeglarzy i tych, którzy zginęli na wodzie. Upał, bezchmurne niebo, ani podmuchu wiatru. Wszyscy martwili się, jak pani Popiełuszkowa zniesie kilka godzin w takich warunkach. Przygotowano fotele, parasol, ale na cypel, gdzie znajdował się ołtarz, trzeba było dojść spory kawałek.
Pani Marianna przyjechała rano z synem, córką, wnukiem i ich bliskimi. Mimo zmęczenia kilkugodzinną jazdą przywitała się serdecznie z gospodarzami i z księżmi. I nawet wpisała kilka słów do księgi pamiątkowej ośrodka wypoczynkowego. Po chwili wytchnienia trzeba było jednak wyruszyć na miejsce nabożeństwa. Udała się tam w otoczeniu rodziny i księży, którzy mieli koncelebrować mszę św. Uderzające było to, że wszyscy, a zwłaszcza duchowni, odnosili się do pani Marianny z ogromnym szacunkiem i miłością – traktowali ją jak swoją matkę…
Pod koniec Mszy św. ks. Cielecki poprosił mamę Błogosławionego, by powiedziała do wiernych zebranych nad jeziorem kilka słów. Starsza pani podeszła do ołtarza, wzięła do ręki mikrofon i zaczęła mówić o znaczeniu modlitwy różańcowej. Prosiła, apelowała, aby uwierzyć w jej moc i by różaniec towarzyszył nam we wszystkich poczynaniach. Tego, ile razy sama odmawiała tę modlitwę, zapewne nie dałoby się zliczyć.
Pani Marianna odebrała też jako pierwsza swoiste „odznaczenie” – białe serce przygotowane przez włoskie dzieci.
Zakończenie religijnej części spotkania nie oznaczało dla rodziny państwa Popiełuszków powrotu do domu. W planie była jeszcze wyprawa na jezioro; ks. Cielecki zabrał na łódź obraz niegowickiej Madonny i relikwie bł. Jana Pawła, by pobłogosławić nimi ludzi zebranych na brzegu jeziora i żeglarzy. Na okazały jacht wsiadła również pani Marianna i jej bliscy. Nie musieli seniorki rodu specjalnie namawiać na tę eskapadę – wystarczył argument, że pewnie nie będą mieli okazji drugi raz odbyć takiej rodzinnej wycieczki. Nikt nie przypuszczał, że na spokojnym jeziorze spotka ich dziwna i niebezpieczna przygoda. W pewnym momencie, zupełnie nieoczekiwanie, łódź prowadzona przez jej właściciela, doświadczonego sternika, dostała się w silny prąd, który przechylił ją tak mocno, że ks. Cielecki stojący na pokładzie z obrazem Matki Bożej, o mały włos nie wpadł razem z nim do wody. Różaniec, który trzymał w ręku, rozerwał się w niewytłumaczalny sposób. Wszystko si uspokoiło, gdy pani Marianna zawołała: Jurek, ratuj! Jacht szczęśliwie dobił do portu.
Przed odjazdem przyszedł czas na serdeczne pożegnanie, wspólne fotografie. Ksiądz Jarosław zapraszał panią Mariannę i jej rodzinę do Rzymu. Możliwość pielgrzymki do Stolicy Apostolskiej wydawała się całkiem realna.- Zrobię wszystkim niespodziankę, rzucę laseczkę i pobiegnę – żartowała pani Popiełuszkowa.
Nie zapomnę też słów, jakie Mama błogosławionego księdza powiedziała do nas na koniec tego spotkania: Dziękuję za to co dobre, przepraszam za to, co złe…
Barbara Rotter-Stankiewicz
redaktor naczelny i właściciel portalu padrejarek.pl

Leave a reply

Your email address will not be published.