Mistrzyni pielgrzymowania (1.08.2019)

 
 
 

Na czas wakacyjny ks. Jarek przygotował kolejną bardzo ciekawą historię. Tym razem o 95-letniej Emmie Morosini, która urodziła się na północy Włoch w miejscowości Castiglione delle Stiviere koło Mantui. Jest ona emerytowaną pielęgniarką. Panią Emmę śmiało można nazwać pielgrzymem z księgi Guinnessa – w ciągu ostatnich 25 lat przeszła 35 tys. kilometrów, pokonując pieszo drogę do maryjnych sanktuariów we Włoszech i na całym świecie.
Mając lat 70 bardzo ciężko zachorowała – leczyła się przez cały rok, a potem uległa wypadkowi. Wstawiono jej endoprotezy kolan i stopy.
Kiedy – jak mówi – cudownie powróciła do pełni sił – już w czasie rehabilitacji chciała dziękować Matce Bożej. Na początek udała się pieszo do Loreto, pokonując 400 km. Skoro tak jej dobrze poszło, zaczęła wybierać kolejne sanktuaria maryjne. Wybrała się więc do Argentyny i z Buenos Aires przeszła do sanktuarium w San Miguel de Tucuman. Było to 1350 km. – Wyszłam sama w tę drogę – mówi – ale w pewnym momencie stałam się znana, bo mówiono o mnie w mediach i już przy końcu wędrówki było koło mnie bardzo dużo ludzi – mówi. Powtarza, że nie wie, skąd ich się tylu wzięło. Wielu jednoczyło się z nią w tym pielgrzymowaniu.
Przemierzyła piechotą również 400 km po zupełnym pustkowiu w Meksyku. Poszła też do Lourdes, pokonując 1350 km. W minionych latach pielgrzymowała w Rosji, Portugalii, Francji, Brazylii, Izraelu, Meksyku, Stanach Zjednoczonych, Argentynie i na Kubie. Pokonała też drogę z Italii do Częstochowy.
Mówi, że niczego nie planuje – wychodzi rano o 6.30, zatrzymuje się na obiad gdzie jest to możliwe, odpoczywa kilka godzin i idzie dalej aż do późnego popołudnia. Na noc szuka jakiegoś miejsca na spoczynek. Czasem zatrzymuje się u rodzin, ale – jak mówi – nie wszyscy jej wierzą. Często zdarza się, że śpi na ławce pod mostem, abo na trawie pod gwiazdami.
Ciągnie za sobą mały wózek, na którym wiezie najpotrzebniejsze rzeczy, m.in. aparat fotograficzny jeszcze na klisze, kilka butelek wody, suchy chleb, mleko w proszku. To wszystko nie może ważyć więcej niż 10 kg.
Szczególne miejsce w jej sercu zajmuje papież Franciszek, który pozdrowił ją słowami: „Ciao campione” – co można przetłumaczyć „cześć mistrzyni”.
Pani Emma waży 42 kg. Wcześniej mogła pokonywać prawie 50 km dziennie, dzisiaj cieszy się, kiedy przejdzie 30 czy 20. Jej nowym pomysłem jest podróż do Paragwaju.
W wywiadzie dla katolickiej „Telewizji 2000” powiedziała, że chce tak chodzić w hołdzie dla Matki Bożej, z wdzięczności za wszystko, co otrzymała. W czasie wojny straciłam swoich bliskich, dlatego musiałam zawsze radzić sobie sama. Każda taka pielgrzymka to również dla mnie misja – jako pielęgniarka myślę o sercach tych ludzi, których spotykam – mówi. Idzie prosząc o pokój na świecie, ale modli się przede wszystkim za młodych.
Jest bardzo konsekwentna. Kiedyś, gdy była już znana, w Meksyku zaoferowano jej nocleg w pięciogwiazdkowym hotelu – Zrezygnowałam – mówi pani Emma – i wyjaśniłam, że jestem pielgrzymem, a nie turystą. Niektórzy dziennikarze nazwali ją „Szalona babcią”, o ona po prostu jest sobą.
Ks. Jarosław snuje refleksje: – Boże, jak mi daleko do pani Emmy. Ja przeszedłem tylko kilkaset kilometrów – a ona kilkadziesiąt tysięcy! Myślę, że wielu pielgrzymów może poczuć się dzisiaj bardzo małymi. A może to ich zachęci, by podjąć więcej pielgrzymiego trudu?
Kiedyś jedna z włoskich dziennikarek telewizyjnych jadąc samochodem zobaczyła idącą babcię Emmę i zapytała, czy może ją gdzieś tu podwieźć? – Gdzieś tu? A może pani jedzie do Częstochowy, bo ja tam idę pieszo – odparła pani Emma.
Pielgrzymki na Jasną Górę właśnie zaczynają wyruszać z różnych stron Polski. Może kogoś będącego w drodze ten tekst zmobilizuje, by dojść do celu dla Matki Bożej?

Leave a reply

Your email address will not be published.