Seminaryjne wspomnienia

 
 
 

Ze Skierniewic ks. Jarosław przyjechał wczoraj do miejscowości Bujny koło Piotrkowa Trybunalskiego, w archidiecezji łódzkiej. Od 6 lat proboszczem jest tam ks. Grzegorz Cierliński, z którym ks. Jarek wspólnie studiował i był wyświęcony w Wyższym Seminarium w  Łodzi. Zawsze obok siebie siedzieli, uczyli się razem, zdawali egzaminy jeden po drugim.

Gdy się spotykamy, mówimy o  różnych chwilach z lat spędzonych w seminarium. Za każdym razem wspominamy moment, kiedy Grzegorz i inni koledzy zrobili mi niezły kawał, który kosztował mnie tyle, że przez tydzień bałem się wieczorem sam wyjść na korytarz – obawiałem się, że ktoś za mną idzie – opowiada ks. Jarek. – Trzeba przyznać, że wpadli na genialny pomysł. Było to na I roku. Mieszkaliśmy we czterech w pokoju. Moi koledzy włożyli papier do wyłącznika, tak, że nie można było w pokoju zapalić światła, przywiązali do moich butów, do okien i do dwóch parasoli mocne nici…Umówili się, że będą rozmawiać na temat duchów. Pomimo że nie wolno było rozmawiać, leżąc w łóżkach przy zgaszonym świetle, rozpoczęli opowieści mrożące krew w żyłach. Po dłuższej rozmowie stwierdzili: dobra, śpimy już. A ja nie mogłem zasnąć. Słyszałem ich coraz cięższe oddechy, potem chrapanie, które było udawane. W pewnym momencie zobaczyłem, że mój but sam przesuwa się koło łóżka –  przeszły mnie dreszcze, a  gdy okno zaczęło się samo otwierać, miałem już gęsią skórkę. Zacząłem się modlić, bo przyszedł mi na myśl mój kolega, który w liceum popełnił samobójstwo. Gdy o nim myślałem, nagle z wielkim hukiem rozłożyły się parasole w przedpokoju. Nie zastanawiając się wyskoczyłem z łóżka, by zapalić światło. Ale za nic w świecie się nie dało. Byłem już przekonany, że w naszym pokoju są duchy. Wybiegłem na korytarz i zacząłem krzyczeć – oni wybiegli za mną wołając: uspokój się! Ale w międzyczasie poodczepiali wszystkie sznurki… Wróciłem do pokoju cały roztrzęsiony. Tłumaczyli mi, że to był żart, ale im nie uwierzyłem. Na drugi dzień poprosiłem o rozmowę z ojcem duchownym. A on mówi: – To może dusze w czyśćcu cierpiące proszą cię o modlitwę, módl się za nie. Więc pomimo że moi współlokatorzy przekonywali mnie, że to był żart – przez cały tydzień – jak chyba nigdy – modliłem się gorliwie za dusze w czyśćcu cierpiące. Zobaczycie, co mogą zrobić klerycy… Jest jeszcze jedno zdarzenie, które  wspomniamy zawsze śmiejąc się do rozpuku, ale o tym kiedy indziej. Zachęcam was, byście zaglądali na tę stronę, obiecuję, że o tym opowiem.

Ks. Grzegorz bardzo serdecznie zaprosił ks. Jarka na uroczystość Bożego Ciała.  Pokazywał, jak wielkim zadaniem był remont i rozbudowa kościoła, mówił że niełatwo zdobywa się dzisiaj sponsorów, ale z pomocą Bożej Opatrzności udawało mu się zawsze docierać do ludzi, którzy przyszli z pomocą. Jako proboszcz czuje się bardzo dobrze. Zawsze miał usposobienie lidera.

W seminarium Grzegorza nazywaliśmy Baca – wspomina ks. Jarek. – A mnie nazywali Ptaszek. – Dlaczego ? Ponieważ na pierwszym roku przez kilka miesięcy miałem kolegę, który nazywał się Antoni Brzytwa. Mieszkał razem z drugim, który z kolei nazywał się Broda (jest dziś księdzem diecezji łódzkiej). Bardzo się przyjaźniłem z Antkiem, wszędzie chodziliśmy razem i nazwali nas „ptaszkami”. W ciągu roku Antoś przeniósł się do seminarium w Katowicach, a ja zostałem sam – i mówili, że został tylko ptaszek… I tak spotkaliśmy się w Bujnach. Tyle, że Ptaszek – posiwiał, ma brodę, Baca też się zmienił. 

Na uroczystość Bożego Ciała Przyjechał też ks. Tomasz, który jest kapelanem więzienia w Zamościu; ks. Grzegorz z kolei jest kapelanem więzienia w Piotrkowie Trybunalskim.

O godz. 10.30 księża odprawili Mszę św. Ks. Grzegorz przywdział ornat ks. Jarosława z wizerunkiem Matki Bożej Wniebowziętej, św. Jana Pawła II i o. Charbela. Podczas homilii ks. Jarosław mówił o Eucharystii, o żywej obecności Jezusa wśród nas. – Gdy pójdziemy w procesji ulicami, prośmy: Panie Jezu nie tylko idź pod mój dom, ale wejdź do niego, do mojej rodziny, uzdrów serca moich bliskich, by mogły nieustannie kochać więcej i przebaczać.

W Dniu Matki modlił się też za swoją zmarłą Mamę i inne matki, które odeszły z tego świata, prosząc Jezusa, by otworzył dla nich bramy raju. Prosił również za wszystkie żyjące mamy, polecając je Jezusowi.

Księża razem prowadzili procesję do czterech ołtarzy. Była to piękna procesja, przygotowana przez parafian – demonstracja wiary i miłości do Pana Jezusa. Tak jak w wielu miejscach w Polsce.

Dziś ks. Jarosław będzie przewodniczył Koronce do Bożego Miłosierdzia i Mszy św. w parafii Krasnosielsk koło Ostrołęki. Po Mszy św. uda się również na cmentarz, by pomodlić się przy grobie przyjaciela, zmarłego kilka lat temu ks. kanonika Ryszarda Dębka (historię tej przyjaźni opisywaliśmy na naszej stronie). Ks. Ryszard, którego nerki nie pracowały, przez ponad 30 lat był dializowany. Kiedyś przyjechał do Rzymu do ks. Jarka, który zaprowadził go do Ojca św. Benedykta XVI i prosił papieża: Ojcze święty, to mój przyjaciel, chodzący krzyż. Cierpi, ale tak bardzo chciał przyjechać i prosić o błogosławieństwo. Ojciec św. przytulił go i pobłogosławił.

Po modlitwie na cmentarzu ks. Jarek uda się również do miejscowego Domu Kultury, gdzie odbędzie się spotkanie i prezentacja filmu o św. o. Charbelu. Ma tam przybyć wiele osób z Domów Modlitwy z tamtejszego regionu.

(oprac. BRS)

27.05. 2016

[peg-gallery album=”http://picasaweb.google.com/data/feed/api/user/103913296185050351121/albumid/6289237572993340081?alt=rss&kind=photo” ]

Oto wspomniany powyżej tekst o śp. ks. Ryszardzie Dębku publikowany na naszej stronie przed kilkoma miesiącami:

Ksiądz kanonik Ryszard Dębek

To historia wspaniałego człowieka, doświadczonego chorobą i cierpieniem, które przez dziesięciolecia znosił z uśmiechem na ustach.

Gdy był na czwartym roku studiów w seminarium duchownym w Płocku, ciężko zachorował na nerki, które całkowicie przestały pracować.. Od tamtego czasu rozpoczęła się jego droga krzyżowa. W 1981 roku po raz pierwszy podłączono go do sztucznej nerki, którą do końca życia nazywał swoją „najlepszą przyjaciółką”. Dializy powtarzano kilka razy w tygodniu, czekając na możliwość przeszczepu nerek. Odpowiedni dawca znalazł się dopiero po trzech latach i wtedy dokonano transplantacji. Ryszard powrócił do seminarium i został wyświęcony na księdza.
Niestety po dwóch latach organizm odrzucił przeszczep. Kolejnego dokonano w roku 1991 roku, ale po dwóch tygodniach nowe nerki również zostały odrzucone. Nastąpiły powikłania, infekcje, zabieg po zabiegu: usuwanie przytarczyc, operacja nadgarstków z powodu osłabienia mięśni przez dializy. I tak przez 30 lat znosił to cierpienie z uśmiechem na ustach i dobrym słowem dla każdego. Był kapelanem honorowych krwiodawców w diecezji łomżyńskiej i klubu HDK ,,Nadzieja” w Sypniewie.
Z księdzem Jarosławem Cieleckim poznali się w 2008 roku, kiedy ktoś poprosił, żeby przywiózł i przekazał ks. Ryszardowi lekarstwa wykupione w aptece watykańskiej. Od razu zrodziła się między nimi ogromna przyjaźń. Rysio był dla niego jak brat i nazywał go „chodzącym krzyżem pełnym wiary, pokory i miłości dla każdego człowieka”. Ksiądz Ryszard był dumny z tej znajomości, gdziekolwiek był, opowiadał o swoim przyjacielu z Watykanu, woził nawet ze sobą album, w którym były zdjęcia ich obu i wszystkim go pokazywał mówiąc: to mój przyjaciel. W roku 2009 roku, kiedy przyjechał do Rzymu na okres świąt Wielkanocnych, miałam okazję również i ja go poznać, zobaczyć jaki był szczęśliwy, że mógł brać udział w koncelebrze z papieżem Benedyktem XVI w Bazylice Św. Piotra w Wielki Czwartek. Ks. Jarek przedstawił go wówczas papieżowi mówiąc: Ojcze Święty, chciałem przedstawić księdza Rysia z Polski. Od 30 lat nie ma nerek. To chodzący krzyż.
Podczas pobytu w Rzymie ks. Ryszard także musiał jeździć na dializy, ksiądz Jarek woził go do szpitala na swoim motorze. Gdy po raz drugi przyjechał do Rzymu na beatyfikację Jana Pawła II, był już bardzo osłabiony. Nie miał nawet siły przejść 300 metrów do szpitala na dializy. Mimo to był szczęśliwy, że jest w tak wielkim dniu w Rzymie, 200 metrów od Bazyliki św. Piotra, w której odbywała się uroczysta msza beatyfikacyjna.
W sierpniu 2011 roku, w święto Matki Bożej Wniebowziętej ks. Ryszard i ks. Jarek koncelebrowali Mszę św. na Mazurach, koło Rucianego. Spotkali się tam m.in. z matką i rodziną ks. Jerzego Popiełuszki.
W listopadzie pojechał do sanatorium w Krynicy, jednak nie wrócił stamtąd do domu tak, jak planował. Jego stan zdrowia bardzo się pogorszył i prosto z sanatorium trafił do szpitala w Nowym Sączu, a potem w Warszawie. Tam, 20 listopada 2011 roku zmarł w ciszy szpitalnej sali. Miał 54 lata. Dzień przed jego śmiercią ksiądz Jarek zatelefonował do niego mówiąc: dziękuje za twoją prawdziwą przyjaźń, a ks. Ryszard odpowiedział: ja tobie też.
Beata Wójcikowska

Leave a reply

Your email address will not be published.