W szpitalu ze świętymi i Maryją

 
 
 

Zgodnie z zapowiedzią ks. Jarosław odwiedził wczoraj swojego przyjaciela Giuseppe w szpitalu Cardarelli w Neapolu. Giuseppe bardzo się ucieszył i dziękuje wszystkim za modlitwę w jego intencji. Ksiądz pozostawił mu kwiat gwiazdy betlejemskiej, kryształowy wizerunek Matki Bożej i opłatek. – Oczywiście nie byłem tam sam – byli ze mną święci, bo wziąłem ze sobą relikwie Jana Pawła i Charbela. Mogłem się też pomodlić i pobłogosławić innych chorych składając im życzenia. Modliliśmy się także za wstawiennictwem świętych o powrót chorych do zdrowia – mówi ks. Jarek. –Kiedy stanąłem przed tym szpitalem, zobaczyłem dużą, oświetloną figurę Matki Bożej. To było dla mnie coś niesamowitego, bo mając w dłoniach relikwie świętych, uświadomiłem sobie, że oni są zawsze tam, gdzie Maryja. Tak bardzo Ją ukochali. Poprosiłem – Święci, uczcie nas tej miłości do Maryi. Jestem więc przekonany, że i Ona przeszła przez ten szpital wczorajszego wieczoru, by wesprzeć wszystkich w cierpieniu i chorobie.
Ks. Jarek wyszedł ze szpitala, gdy pacjentów zaczęły odwiedzać rodziny, ponieważ im szerzej rozchodziła się wieść, że jest w jednej z sal, tym więcej ludzie zaczęło przychodzić z prośbą o błogosławieństwo, a musiał jechać dalej, do miejscowości Arzano obok lotniska w Neapolu.
– Poszedłem najpierw do kościoła pod wezwaniem Najświętszego Serca Jezusowego, bo to w tamtym miejscu narodziłem się dla Italii ponad 20 lat temu. Wtedy nie rozumiejąc jeszcze dobrze języka, mieszkałem w zakrystii tamtego, jeszcze wówczas niewykończonego kościoła – wspomina ks. Jarek. – Myślałem, że jestem na końcu świata. W tej świątyni pozostał jednak ślad po mnie – wizerunek Matki Bożej Częstochowskiej, Królowej Polski. Zawieszony jest w kaplicy Najświętszego Sakramentu. Ale o tym mówi nasz reportaż stamtąd.
Ze świątyni ks. Jarosław udał się do swojej „włoskiej rodziny”. – Rodziny, bo to więcej niż przyjaciele. Kiedyś u nich mieszkałem. Zaskoczyłem ich tą wizytą bardzo…Była rozmowa, wspólna modlitwa, przekazałem im również gwiazdę betlejemską i opłatek, podzieliłem się nim składając im życzenia. Poświęciłem dom, pobłogosławiłem… Bardzo się ucieszyłem, gdy zobaczyłem, że w ich sypialni zawieszony jest wizerunek Matki Bożej Wniebowziętej z Niegowici, przed którym – jak powiedzieli – codziennie się modlą.
Gdy ks. Jarek wychodził, zauważył przed domem drzewo z pomarańczami. Gospodarze prędko pozrywali owoce, by mu je ofiarować. – Pomyślałem sobie, że gdy byłem dzieckiem, gdy był stan wojenny, bieda, to jedną pomarańczę dzieliliśmy na całą rodzinę, a kiedy jej zapach rozchodził się po mieszkaniu, to wydawało się nam, że to wielki luksus. A dziś – zrywają mi pomarańcze z drzewa… Boże, jaki Ty jesteś wielki… Postanowiłem więc, że gdy w tych dniach odwiedzę chore dzieci w Rzymie, to im dam te pomarańcze. I powiem, że to od mojej włoskiej rodziny.
Późno wieczorem ks. Jarosław pojechał jeszcze, razem ze swoimi włoskimi „krewnymi” do centrum miasta, by zrealizować materiał o szopkach neapolitańskich na Boże Narodzenie. I znowu noc będzie jakaś krótka…
Neapolitańczycy byli wczoraj bardzo smutni, ponieważ nie wydarzył się cud św. Januarego, czyli jego krew w ampułkach, która jest w tutejszej katedrze, nie stała się ciekłą, jak to miało miejsce niemal każdego roku. Zdarzało się tak również w przeszłości, ale z tym faktem mieszkańcy miasta wiążą wydarzenia bardzo tragiczne. Niektórzy obawiają się, że to zapowiedź takich zdarzeń. Przypomnijmy daty, kiedy również nie nastąpił ten cud: 1980 – przyszło potężne trzęsienie ziemi na południu Włoch, w 1973 – wielka epidemia cholery w Neapolu, w 1939 – wybuch II wojny światowej, itp.
(oprac. BRS)
18. 12. 2016

Leave a reply

Your email address will not be published.