Film o grzesznicy Magdalenie – recenzja ks. Jarka (20.03.2018)

 
 
 

Wczorajszy dzień rozpoczął się od Mszy św. w Bazylice św. Piotra. Potem – jak zawsze – realizacja materiałów dla naszego portalu. I miłe zaskoczenie związane z zaproszeniem, które otrzymałem od ks. bp. Paolo de Nicolo, będącego już na emeryturze, a pełniącego przez wiele lat urząd regenta w Domu Papieskim w Watykanie. (Niedawno emitowaliśmy rozmowę z ks. biskupem, należącym do najbliższych współpracowników papieży.) Zaproszenie na obiad ucieszyło mnie tym bardziej, że mogłem poznać również dwóch pozostałych braci biskupów de Nicolo. Wczoraj bowiem ks. biskup Paolo de Nicolo obchodził 58 rocznicę święceń kapłańskich.
Podczas spotkania powiedziałem, że ciekawi mnie angielski film „Maria Magdalena”, który 15 marca wszedł do kin w Italii, a w Polsce będzie dystrybuowany niedługo. Ponieważ temat zainteresował wszystkich, postanowiłem po południu zobaczyć to dzieło. Po filmie wróciłem do biskupów, by powiedzieć im, co myślę o nowym filmie. Nie jestem krytykiem filmowym, ale od samego początku miałem wątpliwości co do tego „dzieła”, którego reżyserem jest Garth Davis.
Film był realizowany we Włoszech, na Sycylii. Jak reżyser mówi – oparł się na apokryfach. A ja pytam: po co nam oparcie w apokryfach, skoro mamy Ewangelię? Komu zależy na tym mętliku i własnej interpretacji?
Aktor, który grał rolę Jezusa wygląda jak facet po pięćdziesiątce, i to schorowany. Okropnie smutny, uśmiecha się tylko gdy widzi Marię Magdalenę. Spoglądają na siebie, jak by tylko ona go rozumiała. Zanurza Magdalenę w wodzie, chrzci ją sam – jak by przyjął rolę Jana Chrzciciela. Przecież Jan Chrzciciel chrzcił z wody, a Jezus Duchem Świętym… Stoi na brzegu i każe również Marii Magdalenie, by chrzciła innych zanurzając ich w wodzie. Więcej – będąc w Jerozolimie, mówi do Marii Magdaleny, by błogosławiła ludzi. Dochodzi do paradoksu – Jezus pyta ją, co ma powiedzieć ludziom. Od samego początku filmu Maria Magdalena ukazana jest jako osoba, która należy do apostołów. No i Piotr – czarnoskóry aktor. Judasz, którego Jezus głaszcze, jak by chciał mu powiedzieć: idź mnie zdradź, proszę cię… W ogrodzie oliwnym wszyscy uciekają – jedyną, która rzuca się w obronie Jezusa jest Maria Magdalena I ona zbiera ciosy. Gdy wraca do przytomności okazuje się, że opatrywał ją Judasz. Matka Boża, przedstawiona jest jako kobieta przechodząca przypadkowo drogą – aktorka grająca Jej rolę przypomina kobietę idącą na targ. Żadnego piękna Maryi… A Maria Magdalena wciąż pyta: kim jest ta kobieta?
Jest w tym filmie scena, gdy Maria Magdalena obmywa nogi Jezusowi, ale zabrakło sceny, gdy w czasie Ostatniej Wieczerzy Jezus umywa nogi apostołom. Podczas Ostatniej Wieczerzy miejsce uprzywilejowane po prawej stronie Jezusa zajmuje oczywiście Maria Magdalena, która dzieli się chlebem. Na Drodze Krzyżowej widzimy ją często i wydawać by się mogło, że tylko ona jedna tam cierpi. Jezus nie wypowiada żadnych słów do swej Matki ani do ucznia, którego miłował, tylko wciąż patrzy na Marię Magdalenę i umiera wpatrzony w nią. Jest zmartwychwstanie, zgodnie z Ewangelią. Maria Magdalena przysiada się do Zmartwychwstałego, a potem idzie do wieczernika, powiedzieć zalęknionym uczniom, że Jezus zmartwychwstał, lecz oni jej nie wierzą. Gdzie tam, żeby Piotrowi chciało się pójść sprawdzić… Nie ma tej sceny. Słyszymy tylko rozmowy, że zawiedli się, że nie wypełniło się to, na co czekali. Maria Magdalena przekonuje ich: Idźcie i głoście, że zmartwychwstał. Gdzie tam – nie mają odwagi, ale ona mówi wprost – Skoro wy nie macie odwagi, to ja pójdę i będę to głosić. Wraca do Jezusa skarżąc się na uczniów, lecz Jezus uśmiechnięty dziękuje jej z cudownym uśmiechem za zrozumienie i odwagę. W filmie jest jeszcze wątek spotkań z chorymi i cierpiącymi – uczniowie chcą iść dalej, jedyna która się troszczy o potrzebujących to oczywiście Maria Magdalena…
Jeżeli młody, nieprzygotowany człowiek obejrzy ten film, zapewne będzie pytał – czemu kobiety nie są księżmi? I pewnie będzie mu ciężko uwierzyć, że Jezus tak po ludzku nie był zakochany w Marii Magdalenie. Środowiska feministyczne orzekną: ktoś w końcu docenił rolę kobiety. A ja myślę, że ludzie po seansie wyjdą zdezorientowani. Jak ci, którzy wczoraj byli w rzymskim kinie, gdzie stałem się inspiratorem dyskusji. Gdy zapalono światła, zapytałem siedzących rzymian nim wstali z krzeseł, co myślą o tym obrazie. Patrzyli jeden na drugiego – niektórzy byli lekko speszeni. W kinie było parę osób. Cieszyłem się, bo pomyślałem: przynajmniej dzisiaj to „dzieło” niewielu zrobi mętlik w głowie… Jedna z kobiet mówi: – Może być, to jest takie nowe spojrzenie, nowocześniejszy Kościół. Wszystko się zmienia, to też.
Obawiam się jednak, by ten „nowocześniejszy Kosciół” nie oznaczał przekręcania prawd ewangelicznych, prawdy Słowa Bożego, aby nie stał się tylko Kościołem niosącym wyłącznie pomoc biednym i tylko im. By nikt nie próbował do grona apostołów dołączać kobietę, bo jej tam nie było. Jezus bowiem wybrał 12 mężczyzn. I to jest prawda, której podważyć nie można. Poszukałem w internecie informacji na temat filmu po 4 dniach od jego wejścia na ekrany. Udało mi się znaleźć kilka recenzji, w których ludzie piszą, że nie mogą dokładnie pojąć jego przesłania. Ale w tygodniku katolickim „Avvenire” wydawanym przez episkopat Włoch recenzja nie jest najgorsza, co bardzo mnie zdziwiło. A jeszcze bardzie zaskakujące jest to, że film był nominowany  do Oscara w trzech kategoriach.
Gdy przekazałem informację „Marii Magdalenie” biskupom de Nicolo – też byli zdziwieni i stwierdzili, że nie nazwaliby tego filmu dziełem…Można więc film zobaczyć, ale dobrze by było przejść po nim Drogę Krzyżową. Tylko taką z 14 stacjami. Tradycyjną. Nie wyszukaną, nie przetworzoną, nie uwspółcześnioną… Żeby broń Boże komuś nie przyszło do głowy tworzyć nowe jej stacje, bo i tak bywa. Opowiadano mi, że ktoś nie mógł sobie przypomnieć stacji i doszedł do wniosku, że jest też chyba stacja „Szymon z Cyreny idzie do wojska”. Ale mówię to już z sarkazmem, aby raz jeszcze wszystkim uświadomić, w jakich żyjemy czasach i kto nami manipuluje nie żałując na to pieniędzy. A zwłaszcza zastanowić się, komu zależy na tym, aby nieustannie zasiewać “zamęt ewangeliczny”.
Ks. Jarek

Leave a reply

Your email address will not be published.