Miłość na czterech łapach

 
 
 

Podczas ostatnich rekolekcji w Crespano jeden z uczestników opowiedział mi niezwykłą historię, która powtarza się każdego roku w parafii pod wezwaniem św. Rocha, między Rzymem a Neapolem. Święty Roch urodził się w XIV wieku we Francji. Gdy był młody, otrzymał spadek po rodzicach; był bardzo bogaty, ale rozdał wszystko ubogim i przemierzył wiele krajów – m.in. całą Italię – głosząc Ewangelię. Wspominamy go 16 sierpnia, dzień po uroczystości Wniebowzięcia Matki Bożej, której był wielkim czcicielem. Jest patronem zwierząt domowych. Na różnych obrazach obok św. Rocha jest namalowany pies z kawałkiem chleba w pysku, ponieważ gdy pielgrzym miał rany na nogach, pies przynosił mu pożywienie i lizał rany, by się szybciej zagoiły.
Ogromnie mi się spodobał ten święty, gdyż jak wielu z was wie, bardzo lubię zwierzęta, od kiedy mam własnego pieska Dżekusia, który przejechał już ze mną tysiące kilometrów i poznał niejedną zakrystię, bo w nich zawsze na mnie czeka. Nigdy się nie wydarzyło, żeby napsocił w zakrystii, gdyż zawsze, ku zdziwieniu wszystkich, grzecznie siedzi pod krzesłem. Mogę powiedzieć, że to taki „pies kościółkowy”. W wielu miejscach było również tak, że zwłaszcza dzieci po Mszach św. czy rekolekcjach czekały, żeby wyszedł Dżekuś i mogły go pogłaskać. Więc kiedy Nicola opowiedział mi w czasie rekolekcji historię psa z parafii św. Rocha, zrobiło mi się bardzo miło. A historia jest taka: Każdego roku, 16 sierpnia – przybiega do świątyni pies (jest tam bardzo gorąco i kościół jest otwarty). Żadnego innego dnia, tylko wtedy. Siada na środku i trwa tak przez całą Mszę św. Zaraz potem wyrusza procesja ulicami miejscowości i pies w niej idzie. W zeszłym roku w parafii byli księża-goście. Nie znali tej sytuacji i zaczęli przepędzać psiaka, uważając, że nie ma tam dla niego miejsca. Nie udało się im, ponieważ wierni stanęli w obronie psa. Dlatego tak bardzo podoba mi się ta historia…
Dziś rozumiem lepiej tych, którzy mają domowe zwierzątka i je kochają, bo te stworzenia mogą ofiarować tak wiele miłości i oddania, że człowiekowi często trudno im w tym dorównać.
Ostatnio, gdy byłem na Kalabrii przyszła do mnie kobieta, która płakała i nie mogła się uspokoić. Pytam: co się stało, czy ktoś umarł? A ona odpowiedziała: zdechł mi pies… Jeszcze kilka lat temu pomyślałbym: chora kobieta, a teraz ją rozumiem, bo pewnie tak bardzo bym cierpiał. Pobłogosławiłem ją i pocieszyłem mówiąc tak: Myślę, że jeśli pani znajdzie się w niebie i powie Panu Bogu , że wielką radość sprawiał pani ten piesek na ziemi, to pewnie Pan Bóg nie zostawi tego bez odpowiedzi…
Wielu kapłanów ma psy, niektórzy je wytresowali. Znałem (nie żyje już od wielu lat) proboszcza w jednej parafii na południu Polski, który wiele przecierpiał od komunistów, był nękany przez milicję. Nie wiem, jak to zrobił, ale tak wyszkolił psa, że ten, kiedy chciał załatwić swoje potrzeby, zawsze biegł… pod komisariat. A wszyscy wiedzieli, że to pies proboszcza…Jeden z księży mówił mi ostatnio ze smutkiem: też miałem pieska, ale mi… – tu się zająknął, bo nie chciał powiedzieć „zdechł” – ale odszedł…- dokończył.…Kiedy byłem u pewnego arcybiskupa, a on po kolacji zaprowadził mnie do ogrodu, pokazał piękny klomb kwiatów i powiedział: lubię tutaj przychodzić, troszczę się o te kwiaty, bo pod tym klombem zakopałem mojego psa, wiernego przyjaciela. Wielu ludzi prosi mnie też, by się pomodlić, bo ich zwierzę ma mieć operację czy też przechodzi chemioterapię. Więc proszę św. Rocha – a skoro jego można o to prosić, to i innych świętych.
Kilka lat temu we Włoszech zdarzyła mi się też śmieszna sytuacja, gdy w czasie Wielkiego Postu błogosławiłem mieszkania. Zaproszono mnie do jednego z nich – wszyscy wołali, żebym się pospieszył. Myślałem, że coś się dzieje, że ktoś zasłabł, bo kilka osób było… pod stołem. Zaczęli mnie błagać, żebym odmówił jakąś modlitwę, bo ich pies zdycha. Nie wiedziałem, co mam zrobić, ale poprosiłem, żeby wstali: Pomódlmy się w intencjach, które mamy w naszych sercach…Nie powiedziałem, że za psa – byłem jednak przekonany, że kiedy mówiliśmy „Ojcze nasz”, oni wszyscy modlili się za tego psiaka. Wychodziłem stamtąd i sam się uśmiechałem – to było takie po ludzku jednoczące ich w modlitwie. Przynajmniej chcieli się modlić, gdyż za chwilę, gdy zadzwoniłem do drzwi eleganckiego mieszkania, otwarła mi kobieta i zawołała do męża w drugim pokoju: Kochanie, ksiądz przyszedł! A on jej odpowiedział: To daj mu drobne, tam są na szafce i powiedz, że u nas wszystko w porządku!
Można by przytoczyć wiele zabawnych i wzruszających i „psich” historii. Morał z nich jest jeden: ludzie wyczuwają szczerą miłość i ci naprawdę głębokiej wiary mają odwagę, by bronić każdego, kto taką miłość im niesie. Nawet gdyby to był pies, a cóż dopiero człowiek.
Ks. Jarek
22.11.2016

.

2 Comments

Leave a reply

Your email address will not be published.