Padre Gennaro wrócił do Arzano

 
 
 

Poniedziałek ks. Jarosław spędził znów spotykając wielu ludzi , którzy przychodzą z różnymi problemami, a niektórzy tylko chcą, aby ich wysłuchać. Tak było do południa.

.

A po południu udał się do Arzano, miejscowości położonej blisko lotniska w Neapolu. Tam, gdzie 22 lata temu rozpoczął swą posługę. Dzisiaj miejscowość bardzo się zmieniła – wtedy była dużo biedniejsza. A ludzie – jakby młodsi...

.
- To tam rozpocząłem już wtedy, każdego dnia, odwiedzanie ludzi w domach. Idąc poszczególnymi ulicami, przedstawiając się. Nazywali mnie „padre Gennaro polacco” , tłumacząc moje imię na bliskiego im Januarego…- opowiada ks. Jarek. -I tak udało mi się odwiedzić większość mieszkańców. To było wielkie działanie łaski Bożej, gdy przed Wielkanocą, każdego dnia Wielkiego Tygodnia spowiadałem od rana do północy. Nawet zabierałem ze sobą kanapki, żeby nie tracić czasu na obiad, bo ludzie stali w kolejce do konfesjonału. I tak poznawaliśmy się coraz lepiej i coraz bardziej stawałem się Gennaro z Arzano.
Coraz więcej ludzi, także z innych parafii, zaczęło przybywać w kościele, kontrastowało to z sytuacją w okolicy. Nigdy nie wstydziłem się mówić, że ich bardzo kocham, a oni z wdzięczności przyszli i na klęczkach podarowali mi białą stułę. Było to podczas Mszy św. Wielkanocnej. To oni mi mówili – dziękujemy ci, nasz Gennaro, dobry pasterzu. Bądź i pozostań z nami... Ze względu na sugestie niektórych księży z kurii w Neapolu, dwa dni przed Bożym Narodzeniem poproszono mnie na rozmowę i podziękowano za pracę, tłumacząc, że mają wystarczająco dużo księży. Słyszałem to potem nie jeden raz w kolejnych latach... Ale ludziom powiedziałem, że zostałem wezwany przez Ojca Świętego do Watykanu, więc cieszyli się, mimo że byli bardzo rozgoryczeni. Trzeba się było jednak pożegnać...Wiedziałem, że jadę donikąd. Nie miałem gdzie pojechać i oto przypomniałem sobie o jednym księdzu, koledze z Afryki, z którym mieszkałem w czasie studiów. Zatelefonowałem do niego, czy nie wie o jakiejś parafii, w której mogliby mnie chcieć na Boże Narodzenie. Powiedział, że potrzebują księdza wysoko w w górach, koło Sulmony. Śnieg, mróz, góry... Więc wyjechałem z Arzano, ale ludzie wspaniale mnie żegnali. Postanowili odprowadzić mnie na dworzec kolejowy. Myślę, że mogło tam być 50 samochodów. Jechali przez cały Neapol z zapalonymi światłami, trąbili. Wszyscy stali, aż pociąg nie ruszył, a ja im błogosławiłem ze stopni wagonu. Cieszyli się, że jadę do Rzymu, do papieża, a ja jechałem na parafię, gdzie samotnie spędziłem święta. Wśród nieznanych ludzi i w zimnym pokoju. Nie chciałem mówić prawdy, bo bałem się protestów. Wiedziałem, że kiedyś się dowiedzą, że zostałem poproszony o opuszczenie parafii. I rzeczywiście nie trzeba było długo czekać, aby się poznali prawdę – mnie już tam jednak nie było. Zebrali ok. 4 tys. podpisów, bym tam wrócił, ale nigdy tak się nie stało. Natomiast w tamtejszej parafii pozostał obraz Matki Bożej Częstochowskiej. To mój osobisty dar. Namalowała go artystka z Poznania, a ja przewiozłem go autokarem do Neapolu. Będąc tam wtedy (w 1993 r.) wybrałem się z parafianami dwoma autobusami na audiencję do Rzymu i zabraliśmy ten obraz, chcąc aby poświęcił go Jan Paweł II. Umówiłem się wtedy z ks. prałatem Dziwiszem, ale spóźniliśmy się i nie mogliśmy być blisko papieża. Ojciec św. jednak podszedł do nas, prosząc: „módlcie się przed tym obrazem za mnie”. Nigdy jednak parafianie nie przypięli przy obrazie informacji, że poświęcił go św. Jan Paweł II. Przez wiele lat wizerunek wisiał w świątyni – kilka lat temu przyszedł nowy proboszcz i przeniósł go do bocznej kaplicy. Gdy dzisiaj zajechałem do parafii, oczywiście szukałam po pierwsze obrazu Matki Bożej – okazało się, że z bocznej kaplicy, ks. proboszcz przeniósł go do swojego biura. Coś mi to przypomniało, ale nie dałem za wygraną i po Mszy św. zapytałem proboszcza, czy ten obraz będzie tutaj na stałe. Bo jeśli tak, to go zabiorę i znajdę świątynię, w której ludzie będą się przed tym obrazem modlić. Ksiądz był bardzo zaskoczony, ale wytłumaczył mi, że kaplica będzie remontowana i że po Świętach Wielkanocnych obraz powróci do kaplicy. Powiedziałem mu, że chętnie przyjadę w tym dniu, by go tam na nowo umieścić i zaśpiewamy Czarną Madonnę. Na tę rozmowę poprosiłem parafian, by byli świadkami tego spotkania.
Wczoraj ks. Jarek również odwiedził też w domach rodziny - bliskich znajomych. Znów przypomniała mu się polska kolęda...

Spotkał się też z małżeństwem, które pobłogosławił, gdy zawierali sakramentalny związek. Podarował im wtedy wizerunek Jana Pawła II, który sobie pięknie oprawili. Mają dzisiaj dwie córki.

IMG-20160105-WA0038Odwiedziłem też mieszkanie chorej kobiety. To niezwykła historia – mówi ks. Jarek - 7 lat temu przejeżdżałem przez parafię wioząc w aucie obraz Matki Bożej Wniebowziętej z Niegowici. Mąż tej kobiety był chory na raka. Tak bardzo chciał, by ten obraz został u nich w domu na jakiś czas, że zgodziłem się zostawić go tam na tydzień. Salvatore, bo tak miał na imię, przez ten tydzień, gdy był w domu sam, wiele razy do mnie telefonował i mówił, że wizerunek Matki Bożej to dla niego największy dar i już nie boi się śmierci, bo „Ona jest przy mnie” - jak mi mówił. Za tydzień wróciłem po obraz – Salvatore był szczęśliwy. Po kilku dniach umarł. Pozostawił 3 córki, a ja dla nich stałem się wspomnieniem tamtych szczęśliwych dni ojca. Odwiedziłem ich wczoraj znienacka, bo dowiedziałem się, że ich matka zmaga się teraz z chorobą nowotworową. Rozpoczęliśmy modlitwę, modliliśmy się też oczywiście do św. o. Charbela, którego wcześniej nie znała. Udzieliłem jej błogosławieństwa, namaściłem olejem i wiem, że będzie dobrze. W czasie mojej wizyty, z pracy przyszła jedna z córek – dziś ma ponad 20 lat - miała 14, gdy widzieliśmy się ostatni raz, a jej ojciec jeszcze żył. Gdy tylko mnie zobaczyła, rzuciła się z wielkim płaczem. Przytuliłem ją, a ona mówi: wiem, że to tata mnie przytulił. Przytuliłem ją jeszcze mocniej, mówiąc: na pewno, dlatego tu jestem.IMG-20160105-WA0037
Ks. Jarek odwiedził też kolejny dom, rodzinę przyjaciół, którzy za jego czasów założyli wspólnotę modlitwy Miłosierdzia Bożego, Przywiózł im wtedy z Krakowa relikwie św. Faustyny – wówczas była Sługą Bożą. - Zawiązaliśmy wspólnotę modlitwy Koronki do Bożego Miłosierdzia i tak trwają ponad 20 lat… Ludzie w grupie się wymieniają, ale niektórzy przyszli, by się spotkać. Udzieliłem im błogosławieństwa, a gospodarz domu, który prowadzi tę wspólnotę, mój przyjaciel, pokazał mi wizerunek św. Jana Pawła II, jaki otrzymał kilka miesięcy temu z Watykanu. Ten obraz wisiał przez cały pontyfikat w Biurze Prasowym w Watykanie – opowiada ks. Jarosław.
Mszę św. w parafii odprawił w intencji wszystkich zmarłych, których znał w Arzano. Pomimo że ks. proboszcz nie przywitał ks. Jarka ani jednym słowem, niektórzy go rozpoznali, przyszli złożyć życzenia szczęśliwego Nowego Roku, wspominając minione lata. - Pewnie w tych dniach więcej w parafii się dowie, że znowu ich odwiedziłem – mówi ks. Jarek.

Do domu – jeśli tak mogę nazwać – koło Pompejów wróciłem po północy. Zmęczony, ale jak zwykle szczęśliwy.
W programie dzisiejszego dnia Msza św. wieczorna w Gragnano i kilka spotkań na miejscu.

(oprac. BRS)
5.01.2016

Leave a reply

Your email address will not be published.